Oj cuda, cuda się działy w Królestwie Polnym. A wszystko to za sprawą przyjęcia, jakie na swoim dworze urządził Wielki Król, postrach Prusaków i Moskwiczan, Król Małokaczy. Wieść o tym się niosła po krainie, a zaproszeni goście, wszyscy bez wyjątku, z najlepszych rodów byli. Niewątpliwie zdarzenie niesamowite. I tak wśród gości można by wymienić mości panów: Olejnczkowski, Tuskowski, Borowikowski, małżeństwo Belzebubów, czarnoksiężnika Rydza, a także brata Króla, wielce podobnego wyglądem fizycznym Jarosława Małokaczego. O innych gościach wspominać tutaj nie warto, choć było ich wielu, a nie wszystkie twarze na tyle znaczące by trzeba było je chwalić.
Tak więc goście zjechali się do stolicy, niepewnym krokiem podążając ku pałacowi, gdyż nie znali powodu, dla jakiego się przyjęcie działo.
Rydz popędził przodem, gdyż nie chciał by ktoś go ubiegł w kolejce do witania władcy. Wieść niesie, że król często korzysta z rady czarnoksiężnika. Podobno jego magiczne zdolności w jakiś nieznany sposób pomagają siać myśli króla po swym ludzie, przez co wszystkim się wydaje, że król jest dobrym władcą i postępują za jego myślą. Jednak cena tego układu jest dość wysoka, gdyż czarnoksiężnik wciąż zgłasza swoje żądania co do nowych włości. Król przerażony perspektywą nie tyle utraty takiego sprzymierzeńca, co wręcz przeniesienie jego usług na któregoś z wrogich mu włościan, spełnia jego żądania, może z grymasem, lecz bezzwłocznie.
Gdy już goście za stołem zasiedli, nieco pojedli i nieskromnie miodem popili, Król dał znak by grajki zamilkły. Wstawszy, oblizał wargi, wytarł nos i już chciał coś powiedzieć, gdy się obejrzał, zerknąwszy na Rydza, siedzącego przy jego tronie. Ten mu kiwnął nieznacznie, jednak na tyle wyraźnie by potwierdzić wcześniejsze ustalenia. Król stanął już naprzeciw gości, zerknął w kierunku służby i wydał rozkaz:
-Wnieście Tort!
Wtedy to kilku kucharzy wniosło na dużym stole tort tak duży, że wszyscy byli mocno napięci, a pot im z czoła się sypał.
Gdy już tort stał pośrodku sali król przemówił do zebranych:
- Oto tort, który symbolizuje moje królestwo. Ja sam rady już nim dłużej władać nie dam, gdyż na zdrowiu niedomagam. Muszę więc ten tort podzielić, tylko nie wiem jak.
Dlatego to, każdy z was musi mnie przekonać, że jemu należy się największy kawałek. Tak więc zaczynajcie!
Wśród gości zapanował niepokój. Pan Olejniczkjowski wyszedł na środek, wykorzystując zamieszanie i rozpoczął mowę:
- Drogi królu, to mnie powinien dostać się ten tort, ponieważ tak będzie dobrze dla królestwa. Jestem najmłodszy z gości. Słabo władam językami naszych sąsiadów, ale za to mam ładny uśmiech.
W tym momencie na sali można było usłyszeć głosy potwierdzenia, gdyż piękny uśmiech Olejniczakowskiego był osławiony już w wielu pieśniach.
Król przytaknął i wskazał by kolejny z gości wstał i przemówił. Na to zareagował Jarosław i mówi:
- Jak to bracie? Przecież wiesz że mi się należy całe królestwo! MOJE! MOJE!
Wykrzykując te słowa padł na ziemię puszczając z ust pianę. Służba przyciągnęła go z powrotem na miejsce siedzące, gdzie podając płyny pomogła wrócić do stanu „normalnego”.
Teraz przyszła kolej na pana Tuskowskiego, który eleganckim krokiem wyszedł na środek i przemówił:
-O Królu „wielki”. Wiadomo, że mnie się należy największy kawałek. Ja jestem najlepsiejszy. Wszystko robię fajnie i w ogóle jestem najfajniejszy. Jeżeli pytacie dlaczego? To ja wam odpowiadam. Bo ja jestem najfajniejszy. I w ogóle wszystko co ja jest fajne, bo ja jestem najfajniejszy. Może i za dużo nie robię, ale to dlatego, że ja jestem taki fajny , że nie mam czasu na nic więcej. Fajnym być to nie łatwe zadanie, gdyż trzeba bez przerwy trwać w tym stanie.
Tym rymem zakończył i usiadł.
Wstał Belzebub, i wykrzyczał w pocie łysego czoła:
-Ja to wszystko pier..le!
Wsadził palec do nosa, zrobił minę obrażona i już się do końca świata do nikogo się nie odezwał, ni słowa. Jednak Pani Belzebub, zobaczywszy postępowanie jej męża, podbiegła do króla, padła na kolana i modlitwy wznosić zaczęła, jednak coś dziwnego było w jej mowie, że nie było wiadomo o co tak w ogóle i naprawdę jej intencją było.
Ostatni z ważnych gości, pan Borowikowski, wytrzeszczył oczy. Wiary nie dając tym co się tam działo zaniemówił i zesztywniał, występu nie dając.
Król zdawszy sobie sprawę z położenia w jakim się znalazł, chrząknął, cmoknął i przed Belzebową padł trupem, jęknąwszy w locie. Belzebowa zobaczywszy to, nie zważając na męża, podskoczyła do Rydza, oddając mu pokłony.
A na sali, wszyscy prócz Belzebuba i pana Borowikowskiego, który to dalej oniemiały wiary nie dawał, rzucili się na tort, rwąc co się da.
Jaki morał z tej powiastki? Otóż taki, że jak kraj długi i szeroki, tak trudno ogarnąć jego władców poziom „głupoty”. Jednak zadajmy sobie pytanie, na czyje oni to robią zawołanie? Czy pragnienie igrzysk, cyrku, szaleństw, śmiechu, ale także nikczemności i podłości, nie przyćmiewa nam zwykłej, przytomnej normalności.
sobota, września 15, 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz